Sama w górach
#samawgorach
Zaczęło się niewinnie. Zawsze tak się zaczyna. I nie mówię o moich pierwszych wyjściach w góry, choć one tak samo się zaczynały. Pożaliłam się na to, co mnie czasem spotyka w górach, choć przecież nie zawsze, nie za każdym razem. Jednak to właśnie tym razem przelała się czara goryczy i powiedziałam to na głos, podzieliłam się z Wami moimi górskimi frustracjami.
Nie lubię komentarzy typu – Pani taka sama? W góry? Czy się pani nie boi? A najbardziej nie lubię, gdy padają z ust mężczyzny, bo nie wiem, co ma na myśli, czy w takim razie mam się go lękać, czy on jest dla mnie zagrożeniem? I wtedy rzeczywiście zaczynam się bać.
Nie lubię też osądzania bez żadnej wiedzy, mówienia mi, że gdzieś nie dojdę, że nie zdążę przed zmrokiem, czy mam ze sobą czołówkę i czy na pewno wiem, co robię. Taki ktoś przecież nie ma bladego pojęcia, dokąd ja idę, czy zdążę, czy nie zdążę i co mam w plecaku. I czy nie dostrzega, że idę znacznie szybciej od niego, pewnym krokiem, nie łapiąc panicznie oddechu? Czy nie widzi, że w przeciwieństwie do niego, jestem górsko ubrana, mam odpowiednie buty i kijki trekkingowe?
Zastanawia mnie, czy te wszystkie komentarze naprawdę biorą się z faktu, że jestem kobietą? Czy w takim razie skoro jestem kobietą i akurat nie mam z kim pójść w góry, to mam nie chodzić, mam siedzieć w domu?
Otóż nie! To się nie zmieni, nadal będę chodzić. Tylko następnym razem będę przygotowana, wymyślę na te wszystkie komentarze ciętą ripostę, bo ta zawsze przychodzi za późno, gdy jestem już daleko i nadal o tym myślę i się denerwuję, a przecież miałam się relaksować, kontemplować i właśnie nie zastanawiać za wiele, nie denerwować.
No i posypały się od Was komentarze, że macie podobnie, słyszycie podobne komentarze i że też z różnych powodów same chodzicie w góry i to lubicie, choć początki bywały trudne. Albo piszecie, że zawsze chciałyście, ale z kolei Wam jeszcze brakuje odwagi. A teraz dostałyście kopa, macie motywację, żeby spróbować, żeby postawić pierwszy krok na szlaku, pierwszy krok samej. I to mnie tak ogromnie cieszy, bo teraz wiem, że chodzę sama w góry, ale nie jestem w tym sama.
Niebawem opowiem Wam, jak to jest ze mną w górach, żebyście nie miały o mnie mylnego pojęcia. Bo ja nie jestem herosem, często się boję i wcale wszystkiego o górach nie wiem. Choć często słyszę inne komentarze, a głównie taki, że po prostu siebie samej nie doceniam, że brak mi wiary w siebie. I w tym też pewnie jest sporo racji. Bo w końcu zdobyłam już dwa sześciotysięczniki, wspinałam się po słynnym Ice Fallu, najniebezpieczniejszym odcinku drogi na Everest, spędziłam dwa miesiące w bazie pod Everestem, na wysokości 5364 m, bo zachciało mi się robić tam fotoreportaż, a potem jeszcze wyruszyłam w samotny trekking po Himalajach, zresztą wcale nie mój pierwszy.
Jednak mimo to nie chcę nikogo uczyć, jak chodzić po górach, jak trenować, jak sobie radzić w sytuacjach kryzysowych. Chcę podzielić się swoim chodzeniem w góry, jak ja to robię (odpowiedzialnie), jak się przygotowuję i co mi to daje. A daje dużo. Ale też tym, że nadal wielu rzeczy się boję, że ten strach blokuje mnie jeszcze przed kolejnymi wędrówkami, które mam na liście. Wierzę jednak, że i to się kiedyś zmieni, że będę mogła spełniać kolejne górskie marzenia. A was po prostu będę namawiać, nie czekajcie już, aż Was ktoś w góry zabierze, nie oglądajcie się na innych, którym wciąż zmieniają się plany. Postawcie swój pierwszy krok na szlaku – same. Bo jeśli ja mogę, to każdy może.