Moje zdanie na temat aparatu Canon EOS R
Jest lekki, odetchnęłam z ulgą, gdy pierwszy raz wzięłam go do ręki.
Od Canon Polska dostałam do testów aparat Canon EOS R. Od dawna chodził mi po głowie. Pełna klatka, ale bezusterkowiec, czyli będzie lżejszy od mojej lustrzanki – Canona 5D m III. O to chodziło. Idealny na Główny Szlak Beskidzki – 500 km górskiej wędrówki. I idealny na różne moje górskie projekty. Każde 100 gramów ma w pakowaniu się znaczenie. A tu różnica jest aż trzystu.
Wygląd do mnie przemawia.
Jest mniejszy od mojej lustrzanki, ale wcale nie wygląda jak zabawka. Estetycznie mi odpowiada. Wygląda profesjonalnie, jest zgrabny i elegancki. Do tego świetnie leży w dłoni. Stabilnie. Dba o to głęboki grip, ale jednocześnie nie za duży dla drobnych, kobiecych dłoni. Body też nie jest na tyle małe, żeby dziwnie wyglądać z większymi obiektywami. Za wygląd i budowę dostaje więc ode mnie najwyższą ocenę.
Łatwość obsługi.
Nie znoszę czytać instrukcji obsługi ani oglądać tutoriali na w internecie. Canona R wzięłam do rąk i był gotowy do użycia. Doceniam tę łatwość użytkowania, to podobieństwo ustawień we wszystkich aparatach Canona. To z pewnością jeden z powodów, dla których pozostaję wierna tej marce. Dodatkowo w Canonie R jest odchylany ekran dotykowy, na którym można łatwo zmieniać wszystkie ustawienia oraz ustawiać punkty AF, co okazuje się bardzo wygodne. Działa też szybko, a punktów ostrości jest aż 5655, tak mówi specyfikacja. Według mnie aparat w ogóle szybko działa i zaraz po włączeniu jest gotowy do pracy. Kolejna najwyższa z możliwych ocena.
Bateria to mocna strona Canona.
To wiedziałam już wcześniej i tym razem się nie zawiodłam. Bateria w Canonie, nawet przy częstym użytkowaniu (na trekkingu), potrafi trzymać dobrych kilka dni. Do tego bardzo dobrze radzi sobie w zimnie. Na GSB miałam ze sobą dwie baterie i przez trzy tygodnie ładowałam je tylko raz. Każdą po jednym razie. I to jest dla mnie ogromnie ważne, bo nie zawsze jest możliwość naładowania baterii, gdy jest się w górach z dala od świata. Podczas sesji zdjęciowych, na przykład w studio, bateria wyczerpuje się szybciej, natomiast w studio jest stały dostęp do ładowania.
Sama w górach.
Tym razem mam wiele zdjęć z drogi. Zdjęć, które robiłam sobie sama. I ten minus chodzenia samej po górach zniknął, dzięki wi-fi w aparacie Canona. Migawkę aparatu mogę wyzwalać przez aplikację Canon Connect w telefonie. Później zdjęcia zgrywać na telefon i od razu publikować. Wystarczy ustawić aparat na statywie, włączyć wi-fi w aparacie, w telefonie aplikację, upewnić się, że kompozycja jest dobra i zrobić zdjęcie. Dla mnie to rewolucja.
Do tego aparat jest odporny na kurz i wodę, co przy moich górskich wyprawach ma duże znaczenie, zwłaszcza jeśli przez większość dnia aparat mam przymocowany do szelki plecaka.
Inne zalety
Jeśli chodzi o specyfikacje techniczne, Canon EOS R ma jeszcze wiele zalet, czułość matrycy, liczba pikseli, ale ja muszę się przyznać do czegoś – nigdy się na tym nie znałam. Jeśli jest pod tym względem lepszy od wielu innych aparatów, to ja tę informację oczywiście przyjmuję, natomiast ostatecznie liczy się dla mnie jakość zdjęć, które z aparatu „wychodzą”. Z tych zdjęć jestem zadowolona. To ma dla mnie największe znaczenie.
Zbyt piękne, żeby było prawdziwe? Niestety. Aparat ma jedną wadę, jedną, ale dosyć istotną. Ma wejścia tylko na jedną kartę pamięci. Ja jednak czuję się pewniej, gdy zdjęcia zapisują się jednocześnie na dwóch kartach pamięci, bo potem mogę schować je w dwóch różnych miejscach i nie martwić się, że zdjęcia z wyprawy przepadną.
Mimo to ze względu na wagę, wygodę i łatwość użytkowania, wbudowane wi-fi polecam go i zabrałabym go na kolejną górską wyprawę!