Projekt Ucieczka
Ile trzeba przejść, żeby dojść do siebie.
Zacznijmy od początku.
Projekt Ucieczka
Od dawna źle się czułam, co nie jest niczym nowym, bo u mnie tak to już bywa. Jednak teraz było inaczej. Nic nie pomagało, ani terapia, ani psychotropy, ani odcięcie się od świata. Przez parę tygodni głównie spałam, a jak nie spałam, to i tak chowałam się pod kołdrą. A potem jeszcze rzeczy, które miały mi pomóc, okazały się gwoździem do trumny.
Ja wiem, że gdzie by się nie uciekło, od siebie się nie ucieknie, ale ja nie od siebie uciekałam, ja po prostu nie chciałam już być tam, gdzie byłam. I taki ucieczko-projekt wymyśliłam, „Projekt Ucieczka” – ktoś napisał.
Tak spontanicznie jeszcze nigdy nie wyjechałam. Chyba poczułam, że to ostatnia deska ratunku, bo jak tak się śpi ciągle, to powoli się znika, a ja jeszcze znikać nie chciałam.
Wiedziałam, że nie chcę uciekać do miejsca, którego zupełnie nie znam, tak całkiem od nowa nie miałam siły. A przecież w sierpniu w Słowenii, w Alpach, tak bardzo mi się podobało. Praktycznie z dnia na dzień kupiłam bilet, potem szesnaście godzin w autobusie i byłam w Ljubljanie.
Via Alpina
Wymyśliłam, że przejdę słoweńską część Via Alpiny. Najpierw iść będę wariantem fioletowym, dłuższym, prowadzącym przez Karawanki, zaczynając w miejscowości Zgornje Jezersko, pierwszej miejscowości za granicą z Austrią. Potem w okolicach Triglavu wejdę na wariant czerwony i dalej na południe. Szlak kończy się w Trieście.
Nie zakładałam, ile przejdę, w ile dni, ile kilometrów będę robić dziennie, wszystko miało zależeć, od tego, jak będę się czuła. Miałam iść, póki nie dojdę do siebie.
Nowe wyzwania
Ten trekking miał być trudniejszy niż wszystkie inne i nie tylko chodzi o brak formy zarówno fizycznej, jak i psychicznej, w Słowenii sezon górski kończy się w połowie września i wtedy schroniska się zamykają. Niektóre nawet już z końcem sierpnia. Rzutem na taśmę spakowałam namiot. A ja tak sama w dziczy w namiocie jeszcze nigdy nie spałam. Na GR20 codziennie spałam w namiocie, ale wokół spało mnóstwo innych ludzi. A teraz miało nie być nikogo. Dobrze, że wtedy nabrałam doświadczenia w rozkładaniu namiotu szybko i w przeróżnych warunkach.
Jakby tego było mało, to po sierpniowej wizycie w Alpach trochę się ich lękałam. Bo wysokie, bo trudne, bo nieprzewidywalne.
Z jednej strony byłam tym wszystkim przerażona i wiele razy pytałam samą siebie, co ja u licha robię, a z drugiej chyba potrzebowałam takiego wyzwania.
Ciemno wszędzie, straszno wszędzie…
A mi wszystko jedno. Przeważnie.
Odkąd pamiętam, bałam się wszystkiego, głównie jednak ciemności i potworów kryjących się w tych ciemnościach. Większość życia bałam się spać sama, przez co, gdy byłam jeszcze w podstawówce, pierwszy raz trafiłam do psychiatry. Co moja rodzina ze mną miała… Pamiętam, że gdy w domu musiałam zejść po coś do piwnicy, to wracałam biegiem, na miękkich kolanach i z walącym sercem, jakby co najmniej szatan mnie gonił. O wyjściu z domu w nocy nie było mowy (tego domu w Kotlinie).
Więc jak to się stało, że trzy noce spędziłam w namiocie zupełnie sama na całkowitym odludziu?
Trudno powiedzieć. Może to obojętność i wszystkojedność, niech mnie ten potwór, ten miś zjedzą, niech już będzie spokój. To akurat mogło też brać się ze zmęczeniem, bo po rozbiciu namiotu myślałam wyłącznie o spaniu. To w ogóle jest dobra taktyka – tak się zmęczyć, żeby szybko odpłynąć i nie bać się tej samotnej nocy w namiocie.
Może to też kwestia przyjmowanych leków, które niby nie mają działania przeciwlękowego, to jednak chemię w mózgu zmieniają. (Już po powrocie okazało się, że źle zrozumiałam mojego psychiatrę i przez półtora miesiąca znacznie przedawkowywałam przepisane mi leki. Przedawkowywałam tak bardzo, że taka dawka w Polsce jest niedozwolona… )
A może po prostu wyczerpał się mój limit bania się, może ja tego bania się mam już po prostu dosyć.
Oczywiście to nie tak, że zupełnie się nie bałam. Odczuwałam niepokój, gdy zamyślałam się nad tym, gdzie jestem i co robię, jak przyglądałam się tym mrocznym lasom i zamglonym górom, gdy uświadamiałam sobie, że jestem tam całkiem sama. Ale takie myśli trzeba szybko wypierać, panika w niczym by nie pomogła. Jestem tu, gdzie jestem i i tak szybko się stąd nie wydostanę.
Na pewno nadal panicznie boję się lasu w nocy i nie rozbiję namiotu w lesie! Może kiedyś, kto wie, przecież tego też nikt by się nie spodziewał!
Jestem odważna, gdy jestem sama
Mam takie spostrzeżenie, że gdy jestem sama, to jednak mniej się boję. Sama jestem dużo dzielniejsza. Odważna może nawet.
Gdy jestem sama, nie mam komu marudzić i płakać, że się boję, bo jednak obecność drugiej osoby tak na mnie działa. Bałam się na Orlej Perci z chłopakiem, bałam się, gdy w Andach razem spaliśmy w namiocie. A teraz sama przechodzę najtrudniejsze szlaki, sama śpię w namiocie pośrodku niczego.
To chyba z tego, że ważniejsze są dla mnie góry, podróże, te wszystkie ucieczki niż strach. Już kilka lat temu podjęłam decyzję, że jeśli nie mam z kim iść w góry, to nie będę siedzieć i płakać, że nie spełniam marzeń.
Jak jestem sama, to bardziej uważam, bardziej nad sobą panuję. Przygotowuję się, planuję, mam ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy. Wtedy też łatwiej jest się czegoś nauczyć, bo nikt w niczym mi nie pomaga i mnie nie wyręcza. Jeśli nie nauczę się korzystać z kuchenki, to nie będę jadła ciepłych posiłków, jeśli nie nauczę się rozbijać namiotu, to będę spać pod gołym niebem, jeśli nie odnajdę szlaku, to się zagubię i nie wrócę do domu…
Ta podróż to była dla mnie kolejna szkoła życia.
Możemy więcej, niż nam się wydaje
Jak to się robi? Sama nie wiem. Na pewno powoli. Małymi kroczkami.
Ja najpierw chodziłam sama w góry tylko w miejsca, które dobrze znałam. Lasu bałam się nawet, gdy było widno. Potem zaczęłam chodzić coraz dalej. Po wielu latach odważyłam się wracać z gór po zmroku, bo przez ten strach nigdy nie mogłam oglądać wschodów czy zachodów słońca. Dwa razy zdarzyło mi się iść w góry późno w nocy. Nie było to przyjemne, cholernie się bałam, ale przeżyłam, żaden potwór mnie nie zjadł.
Zaczęłam wyjeżdżać coraz dalej. Zanim po Himalajach zaczęłam chodzić sama, pierwszy raz byłam tam z przewodnikiem. I tak jakoś wyszło, że teraz sypiam sama w namiocie, że sama przechodzę najtrudniejsze szlaki w Europie.
Więc nigdy nie mówcie, że jest za późno, że nie dacie rady, że to nie dla was.
Jestem świetnym przykładem na to, że możemy więcej, niż nam się wydaje!
Ile trzeba przejść, żeby dojść do siebie
Ja potrzebowałam 3 tygodni, 220 kilometrów i 13 700 m podejść.
Polecam też radykalne ścięcie włosów 😉
- Przeszłam ok. 220 km, w tym ok. 13 700 m pod górkę.
- Spałam 3 noce sama w namiocie.
- Jedną noc spędziłam w winter roomie – to była jedna z najgorszych nocy w życiu!
- Jedną w hostelu.
- Jeden dzień odpoczywałam.
- Resztę nocy spędziłam w przepięknie położonych schroniskach, w tym raz „na glebie”, a tak naprawdę na dwóch połączonych ławkach w jadalni.
- Bez opamiętania jadłam; struklji, jotę, obarę i czekoladę.
- Wypiłam hektolitry cocacoli.
- Wywaliłam się z milion razy.
- Poobijałam się jak zwykle i jak zwykle będą z tego wyjazdu blizny. Tym razem na tyłku… (Lubię wszystkie moje blizny, takie pamiątki zamiast kolejnych tatuaży.)
- Zerwałam (połowicznie) paznokieć w lewym kciuku.
- Znów złapałam pluskwy.
- Poznałam fajnych ludzi, jeśli akurat ktoś był w pobliżu, bo przez większość czasu nie spotykałam nikogo.
- #samawgórach nabrało nowego znaczenia.
A gdy wróciłam do Polski, niemalże prosto z dworca poszłam do fryzjera i radykalnie ścięłam włosy. To było dla mnie bardzo symboliczne. Naprawdę poczułam się lżej, jakbym pozbyła się dużego ciężaru.
Z czarnej dziury „prosto” na Triglav 😉
To była świetna decyzja, najlepsza, jaką mogłam podjąć i chyba moja „najlepsza” wędrówka, choć przecież jedna z najtrudniejszych.
Wiele osób uważało, że ta ucieczka to nie jest dobry pomysł, co potrafię zrozumieć, ale ogromnie się cieszę, że mimo to wyjechałam. Nie przypuszczałam, że będzie aż tak pięknie i że to rzeczywiście pomoże. Może dlatego, że w ogóle niczego nie zakładałam, przecież ja nawet nie wiedziałam, czy w ogóle dam radę, jak się będę czuła, czy po dwóch dniach nie wrócę do domu. Wróciłam po trzech tygodniach.
To była chwila, ta myśl pojawiła się nagle – już starczy. Poczułam się lepiej i zrozumiałam, że ta ucieczka już więcej mi nie da. Że dalsza wędrówka więcej nie zmieni. Że dała mi tyle, ile dać mogła, już więcej z niej dla siebie nie wezmę. Poczułam, że dzięki niej udało mi się przetrwać najgorszy moment, że spełniła swoje zadanie.
Dlatego właśnie zerwałam z Via Alpiną, nie chciałam iść już bardziej na południe, nie chciałam schodzić do smutnych jesiennych lasów, bo i mi byłoby w nich smutno. Poza tym, przecież nie o kilometry, nie o ukończenie szlaku chodziło, chodziło o to, żeby dojść do siebie. Ten Triest przecież do niczego mi nie był potrzebny. Ale też nie chciałam tak z dnia na dzień wracać do domu, potrzebowałam jeszcze chwili, żeby popatrzeć na najwyższe góry, nacieszyć się nimi, a może po prostu jeszcze trochę się zmęczyć. Ostatnim przystankiem na mojej Via Alpinie był góra Crna Prst, stamtąd wróciłam pod Triglav i jeszcze na chwilę schowałam się przed światem.
Oczywiście to nie tak, że wszystko już dobrze, że ta ucieczka na wszystko pomogła. Pomogła mi przejść przez najgorsze, dalej muszę radzić sobie inaczej, przede mną długa droga i ciężka praca, żeby było lepiej.
Najważniejsze w tej wędrówce było jednak to, że dała mi poczucie siły, poczucie, że jestem, że coś potrafię, że mogę sama o siebie zadbać, że jeszcze na wiele mnie stać, że jeszcze sama mogę siebie zaskoczyć. To niezwykłe znów poczuć w sobie siłę.
Dlatego to była moja najlepsza wędrówka. I powrót z niej był łatwiejszy niż z jakiejkolwiek innej, bo poczułam, że to już pora.
Dawid
FAJNIE, ŻE PODZIELIŁAŚ SIĘ TYM Z NAMI!
Uwielbiam takie wypady, gdzie celem jest sama droga bez konkretnego miejsca, do którego trzeba dojść.
Magda Lassota
Cała przyjemność po m ojej stronie 😉
Wspaniały był to wypad i jeśli będę miała możliwość, będę powtarzać 🙂
martu-basinek
To był zaszczyt móc towarzyszyć Ci w tej drodze. Dziękuję.
Magda Lassota
To ja dziękuję ogromnie!!
D.jozwiak
Hej, mądrze napisane. Taka szczerość pomaga INNYM. Dzięki i dużo zdrowia. Do zobaczenia na szlaku.
Magda Lassota
Cieszę się, bo mi również to pomaga! I Tobie również! 🙂
Agnieszka
Jesteś inspiracją.
Taka normalna i Jednocześnie niezwykła persona.
Magda Lassota
Dziękuję!!! 🙂
Darek
tWOJA OPOWIEŚĆ ZROBIŁA NA MNIE DUŻE WRAŻENIE TA REALACJA O WŁASNYCH EMOCJACH O PODRÓZY KTÓRA BYŁA PODRÓŻĄ RACZEJ WEWNĄTRZ SIEBIE I MOGŁA ODBYĆ SIĘ GDZIEKOLWIEK , a ALPY BYŁY TYLKO PIĘKNĄ DEKORACJĄ.
Magda Lassota
Dziękuję! Tak, zdecydowanie wewnątrz siebie, ale w pięknym miejscu 🙂