Pisał, że Polak i że Potrafi
Pisał, że Polak i że Potrafi…
50 dni trwał ten romans, pisał prawie codziennie, czasem nawet kilka razy dziennie, a potem nagle przestał z dnia na dzień i pustka została i głód emocji.
Nie kłamał, że Polak i że Potrafi. Potrafił i dał mi to, co chciałam, a nawet więcej mi dał.
Żeby teraz tylko ten Nepalczyk okazał się równie słowny i skuteczny, to będę spokojna, na tyle na ile tylko ja potrafię, czyli względnie. Bo ja już dłużej czekać nie mogę, bilet na samolot już mam i dni w kalendarzu już skreślam!
Nie wiem, jak mam dziękować
Dziękowałam Wam już na wiele sposobów i jeszcze będę dziękować i spełniać złożone obietnice i obiecane prezenty dawać, ale dla mnie to jeszcze nadal za mało, bo tak dużo od Was dostałam. Z drugiej jednak strony coraz więcej dochodzi mnie głosów, żebym już dała spokój, trochę wyluzowała, że nie robiliście tego po to, żebym teraz przed Wami na kolana padała, tylko po to, żeby mi się udało. I jak to mój brat napisał, skądinąd bliźniak, dajmy sobie pomagać. No to ja dałam. I choć okazuje się, że pomoc jest trudno przyjmować, to może rzeczywiście dam już spokój i będę się teraz cieszyć, a przestanę dręczyć.
Podsumowanie zbiórki w liczbach
Udało się zebrać 17606 zł, 106% normy i tylko troszkę szkoda, że temu Polakowi się z tego 10% należy 😉
– 101 osób łącznie mnie wsparło i wszyscy mają moją dozgonną wdzięczność!!!
– 21 pocztówek wysyłam z Nepalu do kraju (już się martwię, jak ja tę pocztę znajdę, co jej poprzednio przecież znaleźć nie mogłam!).
– 9 pocztówek wyślę już z kraju ze zdjęciem, które zrobię jeszcze w Base Campie i z osobistym, na bank wylewnym, podziękowaniem.
– 13 upominków z Nepalu muszę zmieścić w bagażu i też przywieźć do kraju, ale o upominki się akurat nie martwię, bo i tak ciężko byłoby mi wrócić z pustymi rękami.
– Dalej są flagi. Jedne zostają jedne przyjeżdżają. 12 tybetańskich flag modlitewnych przywożę do Polski, żeby szczęście przynosiły swoim właścicielom. A przynoszą, i ja jestem tego najlepszym dowodem! 3 flagi zostają w Nepalu, ale zawędrują ze mną pod ten Everest i tam będą sobie łopotać na wietrze i w świat słać dobre życzenia.
– 2 osoby zabieram na kawę. Anię zabieram, Anię znam, bardzo lubię i jej się w ogóle nie boję. Drugiej osoby nie znam, i jak to nieznanego, wiadomo, trochę się boję. Ale ciekawa jestem ogromnie kto to i to się niebawem wyjaśni. Kawa będzie natomiast już po powrocie, żeby na pewno było o czym rozmawiać. Zresztą może my już się znamy i nie jedną kawę wypiliśmy razem… choć pewnie nie za 250 zł.
– 2 koszulki ze zdjęciem, każda za zawrotną kwotę 400 zł, sama sobie nigdy tak drogiej koszulki nie kupiłam, więc oby dobrze służyły!
– 1 sesja fotograficzna – tu cała przyjemność jest po mojej stronie, zdjęcia będę robić dobrze mi znanej Kasi i jej rodzince, w górach, zimą, więc czego chcieć więcej!
– 2 pakiety sponsorskie! No i tu słów mi brak. Nie wiem, co mam powiedzieć, nie wiem, skąd tacy dobrzy ludzie i czym sobie zasłużyłam!
Sponsor nr 1: Dominika Dzikowska z Kobiecej Foto Szkoły (http://kobiecafotoszkola.pl/), moja nauczycielka choć z innej szkoły foto. Najlepsza! Polecam!
Sponsor nr 2: FW Instal (http://www.fwinstal.pl/) to jeszcze znajomość z podstawówki i sąsiad z Kotliny Kłodzkiej i wielkie zaskoczenie.
O sponsorach jeszcze napiszę, obiecałam, i chcę!
To jeszcze raz wszystkim Wam ogromnie dziękuję i na koniec podziękuję też sobie, że dałam radę. Tak, nauczyłam się już, że samo się nie udało, że mi się udało! Ukłony proszę Państwa, ukłony dla nas!
Stres powinno brzmieć moje imię
Stresuję się chyba tak samo, jak się cieszę. Ostatnio o tym pisałam i w tym temacie nic się nie zmienia. Zbiórka się udała i niby powinno być lepiej, spokojniej, z górki, ale emocje nie opadają. Ja nadal zbieram i mam plan uzbierać, sporo jeszcze brakuje, a właściwie z dnia na dzień jakby coraz więcej, mimo, że ja już nie jestem w stanie pracować ciężej.
Nie tylko cena wyprawy się waha, waha się też Nepalczyk, czy iść będę mogła na tę wyprawę. Jednego dnia mówi, że mogę, że wszystko jest załatwione, że w tym budżecie 10 tysięcy dolarów (o matko!) wszystko się zamknie, po czym zaraz drugiego dnia twierdzi, że jednak nie mogę, a jeśli już, to może na 40 zamiast 60 dni, a do tego za cenę wyższą niż wcześniej. Nie tylko ja nie nadążam, nie nadąża sam Dambar, który jak wiecie od paru lat mieszka w Szwajcarii. Mówi, że nie ogrania, że sam już tych Nepalczyków nie rozumie, że już go denerwują, że sam już nic nie wie. To co ja mam powiedzieć?
Stres jest codziennie i będzie zapewne do chwili, aż się przykleję do jakiejś wyprawy i na krok nie będę jej odstępować, żeby mieć pewność, że pójdę do tego Base Campu.
O czymś tę książkę trzeba w końcu napisać 😉